Wielu badaczy jest zgodnych, że obecnie jesteśmy w epoce zmierzchu różnorodności biologicznej. Jest to już szósta wielka katastrofa ekologiczna w historii naszej planety. 99% wszystkich gatunków, które kiedykolwiek zamieszkiwały Ziemię, zostało wyeliminowanych. To ukazuje nam, jak naturalnym procesem jest zarówno powstawanie nowych gatunków jak i wymieranie starych.
Jednakże, wymieranie ma swoje tempo. W ciągu miliardów lat pięciokrotnie dochodziło do prawie całkowitego załamania życia na Ziemi – nazywamy to wielkim wymieraniem. Po każdej takiej katastrofie, życie odradzało się w jeszcze bardziej złożonej i zróżnicowanej formie, ale zawsze było to poprzedzone ogromnym cierpieniem.
Dzisiaj stajemy oko w oko z powtarzającym się scenariuszem. Obserwujemy, jak życie znika przed naszymi oczami w przerażająco szybkim tempie. Według naukowców tempo tego wymierania jest od kilkuset do kilku tysięcy razy szybsze niż podczas okresów stabilności. Czy jest to wynikiem asteroidy uderzającej w Ziemię, zmiany biegunów magnetycznych, czy gigantycznej erupcji wulkanicznej? Nie, bez cienia wątpliwości wiemy, że sprawcą jest człowiek. Nasza populacja jest zbyt liczna i nasz styl życia zbyt niszczycielski dla ekosystemu.
Ale czy to ma dla nas znaczenie? Czy kogoś obchodzi, że gatunki giną? Większość ludzi zdaje się ignorować tę kwestię. Może poza garstką ekologów, którzy alarmują, że straty te niosą ze sobą konsekwencje: utratę potencjalnych lekarstw na choroby, które jeszcze nie mają lekarstwa, zniszczenie ekosystemów kluczowych dla naszego dobrobytu, niesprawiedliwe ograniczenie możliwości przyszłych pokoleń. Możliwe, że mimo to większość nie chce słuchać tych argumentów. Wielu z nas żyje w przekonaniu, że ludzkość istnieje niezależnie od globalnego systemu życia na Ziemi. Że nawet jeśli będzie naprawdę źle, nauka jakoś nas uratuje.
Szósta katastrofa jest więc dowodem na to, że zapomnieliśmy o naszej łączności z życiem na Ziemi i ulegaliśmy złudzeniu separacji. Czy to ma jakieś znaczenie, jeśli wilk, puszczyk uralski lub jakiś mały owad bez nazwy zginą? Wielu z nas nie widzi w tym problemu, ponieważ w naszym codziennym życiu nic się nie zmienia. Człowiek i jego świat z jednej strony, natura z drugiej – takie jest nasze przekonanie. Wierzymy, że te dwa obszary są od siebie niezależne i że możemy żyć bez dzikiej przyrody.
Ale co jeśli uznalibyśmy, że istnieje tylko jeden świat, którego jesteśmy częścią? Ta perspektywa nie jest łatwa ani przyjemna. Bo kto to właściwie wymiera? Czy to tylko inne gatunki? Gdy zagłębimy się w to pytanie, zobaczymy własne cierpienie. Każdy gatunek, który ginie, oznacza utratę części nas samych. Każda śmierć to cios, który zadajemy sobie. I choć śmierć jest częścią życia, wydarzenia ostatnich kilkuset lat pokazują, że tocząca się tragedia ma więcej swoich ofiar niż sprawców.
Planetaryzna szósta katastrofa to przede wszystkim nasza katastrofa; wymieranie gatunków to nasza śmierć. To nie ideologia ani fanatyczna wizja – to podstawowy wniosek wynikający z obserwacji procesów ewolucyjnych. Nie mamy złudzeń, że możemy zatrzymać ten proces.
Jednak jeśli sądzicie, że jestem pesymistą, mylicie się. Jakość umierania jest równie ważna jak jakość życia. Sposób, w jaki umieramy, jest odbiciem sposobu, w jaki żyliśmy. Ale śmierć może radykalnie zmienić nasze życie i uczynić je bogatszym.
Doświadczenia osób z nieuleczalnymi chorobami pokazują, że po diagnozie wiele z nich zaczyna żyć inaczej. Mając świadomość nadchodzącej śmierci, doświadczają każdej chwili jako cudownego daru – dbają o dietę, rezygnują z używek, zbliżają się do ludzi i Boga. Dla wielu świadomość choroby i nieuchronnej śmierci była błogosławieństwem, które odmieniło ich życie. Paradoksalnie, jakość życia może wzrosnąć, gdy człowiek konfrontuje się ze śmiercią.
Bo nie chodzi o to, aby żyć na siłę, ale aby żyć pełnią życia. Nasza niezdolność do tego doprowadza do katastrofalnych skutków, w tym tych o wymiarze planetarnym. Wymieranie gatunków jest więc odpowiedzią Ziemi na naszą ignorancję. Jest zaproszeniem do powrotu do kręgu życia, do stania się pełnym bytem, świadomym związku ze wszystkim, co żyje. Szósta katastrofa daje nam szansę na przebudzenie, nawet jeśli dramat będzie trwał do końca. Bo w końcu nie chodzi o koniec, ale o każdą kolejną świadomie i uważnie przeżywaną chwilę. Wciąż mamy na to szansę i wciąż ją prowokujemy. Na pewno jest w tym jakaś mądrość. Czy jednak będziemy potrafili skorzystać z tej szansy? Ile jeszcze musi wycierpieć życie, ile jeszcze musimy wycierpieć my sami, zanim usłyszymy, co do nas mówimy?